Dlaczego tak długo się modlę i wciąż nie widzę owoców swojej modlitwy, czy robię coś źle? Zanim zacznę mieć pretensje do Pana Boga i obwiniać Go o brak troski, warto poznać trzy sytuacje, w których nie mogę otrzymać tego, o co proszę.
(1) Nie jest to wola Boża – czyli gdybym otrzymał, o co się modlę, byłoby to dla mnie szkodliwe
Aby dobrze zrozumieć pierwszy powód, warto tutaj przytoczyć słowa Pana Jezusa: „Cóż bowiem za korzyść stanowi dla człowieka zyskać świat cały, a swoją duszę utracić?” (Mk 8,36).
Fakty są takie, że ja wiem tylko o tym, co już było i co jest teraz, Bóg zaś wie o tym, co będzie. Znając więc skutki tego, o co proszę, czy może dać mi coś, co przyniesie uszczerbek mojemu życiu wiecznemu? On naprawdę wie, jakie konsekwencje się wiążą z wysłuchaniem mojej modlitwy. Ja mogę tylko prognozować i choćby prośba była najbardziej godziwa, to tak naprawdę nie wiem, czy to, o co się tak mocno modlę, przyniesie mi dobro, jakiego się spodziewam. Często to, co wydaje się mi najpotrzebniejsze, może wyglądać zupełnie inaczej w Bożych oczach. Malutkie dziecko płacze gdy rodzice zabierają mu żyletkę, bo wydaje mu się, że traci wspaniała zabawkę, ale rodzic właśnie z miłości mu ją zabiera bo wie czym ta zabawa się skończy. Podobnie jest ze mną, jestem wobec Boga jak takie małe dziecko, mam bardzo ograniczone spojrzenie na moje życie i konsekwencje moich czynów. Stąd wysłuchanie niektórych próśb przez Boga byłoby zaprzeczeniem Jego miłości do mnie.
Warto sobie przypominać, że Bóg chce mnie doprowadzić do szczęścia wiecznego i to jest Jego głównym celem. Ja zaś często skupiam swoje siły jedynie na osiągnięciu szczęścia doczesnego. Nie jest to złe, o ile nie przeszkadza to w drodze do nieba. Jednak jeśli oddałem swoje życie Bogu i modlę się o to, aby mnie przez życie prowadził, to jest oczywiste, że powinienem też pozwolić, aby krzyżował moje plany, jeśli tylko oddalają mnie od niebieskiej ojczyzny.
(2) Jest wolą Bożą wysłuchanie tej modlitwy, ale jeszcze nie teraz
Wiele jest takich modlitw i próśb, które są dobre, piękne i które są wolą Bożą dla mnie, ale jeszcze nie jestem gotowy na otrzymanie tego daru, o który proszę. Żaden rodzic nie da kluczyków od samochodu dziecku, jeśli jeszcze nie potrafi nim jeździć. Weźmy dla przykładu dziewczynę, która modli się o dobrego męża. Wie, że jest powołana do małżeństwa, ma ogromne pragnienie macierzyństwa, ale „księcia z bajki”, jak nie było, tak nie ma. Co więcej, modli się już kolejny miesiąc, nawet rok, a tutaj zamiast lepiej, to jest jeszcze gorzej. Życie zaczyna się sypać, pojawiają się problemy w pracy czy na uczelni, kłótnie z bliskimi, trudności zaczynają wyrastać jedna po drugiej. W takich momentach zawsze przychodzą mocne pokusy odnośnie wiary, zawsze pojawiają się wątpliwości, tym silniejsze im dłużej się modlę i widzę brak efektów tej modlitwy. Jednak najgorsze co można w danym momencie zrobić, to przestać się modlić i zacząć obwiniać Boga o brak troski. Trzeba tutaj zrozumieć logikę Bożego działania.
Dlaczego nie mogę od razu otrzymać tego, o co proszę?
Im wyższa budowla ma być postawiona, tym głębszy fundament musi być wykopany i postawiony. Najpierw więc trzeba kopać w dół, zanim zacznę budować w górę. Podobnie tutaj, owocem tych wytrwałych modlitw może być otrzymywanie czegoś proporcjonalnie odwrotnego. Dlaczego? Bo Bóg doskonale wie, że duża budowla bez mocnego fundamentu po prostu runie. Dziewczyna prosi o męża, ale Bóg widzi, jak wiele rzeczy trzeba ponaprawiać w niej samej, aby „książę z bajki” nie uciekł od niej po tygodniu i aby ten związek był źródłem dobra, a nie tragedii. Co więcej, ona prosi o męża, ale nasz Pan doskonale widzi, że to nie mąż ma być dla niej źródłem szczęścia, ale zdrowa rodzina. Tylko, że w rodzinie konieczna jest umiejętność rezygnacji z własnych planów, ogromna cierpliwość, zdolność mądrego działania wtedy gdy emocje są rozchwiane i wielu wielu innych. Tych cech nie ma się wrodzonych, to trzeba wyrobić. Jeśli ich nie wypracuje, będzie mocno raniła przyszłą rodzinę, którą teraz tak bardzo chce pokochać.
Jak więc wypracować te cechy?
Tutaj ujawnia się geniusz Pana Boga, bowiem owocem tych gorących modlitw staję się właśnie to, że Bóg dopuszcza trudności, z którymi się owa osoba zmierza. Nie nauczysz się pływać, jeśli nie wejdziesz do realnej wody. Jeśli Bóg chce nauczyć mnie cierpliwości, daje trudne osoby w otoczeniu. Jeśli chce nauczyć kogoś kochać, stawia na drodze osobę, której bardzo trudno okazywać serdeczność. Każda cnota kształtuje się w sytuacji jej przeciwnej, w której trzeba podjąć wysiłek pracy nad sobą. Chwasty same rosną, ale kwiaty trzeba już pielęgnować. Bóg nie zawsze daje to, o co proszę, aby – gdy przyjdzie czas – dać to czego najbardziej potrzebuję.
Ja bym chciał być świętym i wolny od wszelkich trudów, ale już nie zdaję sobie sprawy z tego, że właśnie owe trudy tą świętość we mnie wyrabiają. Chcę posiadać wiele dobrych cech, ale odrzucam zmagania, które owe cechy we mnie kształtują. Jestem przez to jak uczeń, który chce być dobry z matematyki, ale odrzuca pracę domową, którą codziennie nauczyciel mu daje. Jak nie ma umiejętności pływania bez wejścia do realnej wody, tak nie ma cnoty bez trudności która ją wykształca.
Warto tutaj dodać praktyczną uwagę, odnośnie tego, jak ważna jest systematyczna modlitwa. O własnych siłach nie dam rady w pełni pracować nad sobą. Siły do tego, na dłuższą metę, nie znajdę w sobie samym, potrzebuję ją czerpać z zewnątrz. Skąd? Od Boga, ze spotkań z Nim na modlitwie. W psalmie 110 zapisane są słowa do których dobrze jest często wracać: „siądź po mojej prawicy, aż Twych wrogów położę jako podnóżek pod Twoje stopy”. Jeśli będę blisko Pana, z Niego czerpał, to On weźmie na siebie ciężar walki z moimi „wrogami” czyli wadami, tym wszystkim, co zamyka mnie jeszcze na przyjęcie wielkich Bożych darów. On stanie się moją motywacją i siłą w pracy nad sobą.
Podsumowując ten punkt: jeśli głęboko w sercu rozeznaję, że to o co proszę jest wolą Bożą, nie mogę ulegać pokusie zniechęcenia i porzucenia modlitwy. Należy dalej na niej gorliwie trwać, nawet jeśli nie widzę owoców swoich modlitw. Nie ma co patrzeć na daną sytuację jedynie po ludzku. Zamiast narzekania, trzeba przyjmować to, co Bóg daje każdego dnia, dostrzegając w tym ścieżkę prowadzącą do daru, o który się modlę. Mam przylgnąć do Boga, słuchać Jego natchnień, które będą podpowiadać w którym kierunku pójść, aby wykonać to, co jest w mojej możliwości. Warto tutaj przypominać sobie zasadę św. Ignacego i działać tak, jakby wszystko zależało ode mnie, ale modlić się wytrwale, jakby wszystko zależało od Boga.
(3) Wysłuchanie tej prośby pozbawi mnie szansy na nawrócenie
Ten powód jest jednym z często spotykanych i niestety, równie często źle rozumianych. Chodzi tu o to, że Bóg dopuszcza czasem trudności, aby doprowadzić mnie do nawrócenia, przybliżyć do siebie i otworzyć moje oczy na wieczność. Jednak ja chcę np. przez modlitwę “wykupić” rozwiązanie problemu, aby znów wrócić do życia daleko od Boga, narażając tym samym na niebezpieczeństwo swoje zbawienie. Aby to wszystko dobrze zrozumieć, trzeba przypomnieć sobie opis wyrzucenia kupców ze świątyni zawarty w Ewangelii wg św. Jana:
„Zbliżała się pora Paschy żydowskiej i Jezus udał się do Jerozolimy. W świątyni napotkał tych, którzy sprzedawali woły, baranki i gołębie oraz siedzących za stołami bankierów. Wówczas sporządziwszy sobie bicz ze sznurków, powyrzucał wszystkich ze świątyni, także baranki i woły, porozrzucał monety bankierów, a stoły powywracał. Do tych zaś, którzy sprzedawali gołębie, rzekł: „Weźcie to stąd, a nie róbcie z domu Ojca mego targowiska”. Uczniowie Jego przypomnieli sobie, że napisano: „Gorliwość o dom Twój pożera Mnie” J 2,13-17
Ciekawe jest to, że u św. Jana, to wydarzenie jest na samym początku działalności Jezusa, gdy zaś u innych ewangelistów, znajduje się na samym końcu. Każdy, kto choć troszkę zajmował się Pismem Świętym wie, że św. Jan pisał Ewangelię już przy końcu swojego życia. Wiedział, że są inne, że wydarzenia z życia Jezusa zostały już utrwalone, stąd pisząc Ewangelię miał zupełnie inny cel, jest ona niezwykle głęboka. W skrócie rzecz ujmując, Jan to profesor teologii, który mówiąc o rzeczywistości zewnętrznej, tłumaczy duchową. Nieprzypadkowo umieszcza na początku wyrzucenie kupców ze świątyni. Tak, jakby chciał powiedzieć, że pierwszym krokiem działalności Jezusa w życiu człowieka, gdy chce doprowadzić go do nawrócenia, jest oczyszczenie jego serca, aby miało właściwe spojrzenie na Boga. Oczyszczenie to inaczej też uporządkowanie hierarchii wartości w życiu.
Czy ja potrzebuję oczyszczenia?
Trzeba sobie uczciwie odpowiedzieć na pytanie: czy naprawdę wypełniam pierwsze i najważniejsze przykazanie i miłuję Boga z całego swego serca, z całej duszy, ze wszystkich sił? Jeśli nie, potrzebuję oczyszczenia! Gdy widzę do czego jest najbardziej przywiązane moje serce, to tam jest mój bóg. Jeśli serce pozostanie nieoczyszczone będę jak student, który pogubił odniesienia i uważał, że najważniejsze na studiach to dobrze się bawić, jednak w chwili zakończenia studiów rynek pracy szybko zweryfikował jego wiedzę i się okazało, że studia minęły, imprezy minęły, a on nie potrafi spełnić wymagań pracodawcy, bo to co miało być dodatkiem w życiu studenckim stało się jego treścią. Moje życie też zostanie zweryfikowane w momencie śmierci, która może jeszcze dziś przyjść.
Pierwszym krokiem Boga, gdy chce człowieka do siebie przybliżyć jest właśnie oczyszczenie na wzór oczyszczenia świątyni. Przychodzi, burzy moją bezpieczną strefę komfortu, wywraca stoły i mówi „nie rób z domu Ojca mego [czyli swego serca] targowiska”. O co chodzi z tym targowiskiem w moim sercu? O to, że jak mam problem to idę do Boga, zmawiam Mszę itd., idę po „usługę rozwiązania problemu”. Traktuję Boga jak sprzedawcę, czyli: potrzebuję coś to biorę pieniądze, idę do sklepu, daję pieniądze biorę rzecz, wracam do domu i żyję jak dawniej.
Bóg to nie kupiec, którego walutą jest modlitwa
Zrozumieć tu trzeba kluczową sprawę. Bóg dopuszcza problem, aby mnie do Siebie przybliżyć, a ja chcę „kupić” od Niego usługę zabrania problemu, aby wrócić do życia bez Boga. Teraz powinno stać się dla mnie jasne, dlaczego tak wiele próśb nie jest wysłuchanych. Bóg ma na celu moje zbawienie, życie wieczne, przygotować mnie na przyjęcie nieba w momencie śmierci, ja zaś chcę najczęściej „aby zdrówko było, bo jak ono będzie to wszystko będzie”. Tylko cóż po zdrowiu, jeśli służy mi ono tylko do mnożenia grzechów, przez co mogę skazać się na wieczne potępienie. Sam Jezus w trudnych, ale mocnych słowach mówi, że „jeśli twoja noga jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją; lepiej jest dla ciebie, chromym wejść do życia, niż z dwiema nogami być wrzuconym do piekła. Jeśli twoje oko jest dla ciebie powodem grzechu, wyłup je; lepiej jest dla ciebie jednookim wejść do królestwa Bożego, niż z dwojgiem oczu być wrzuconym do piekła” (Mk 9, 45-47).
Warto spojrzeć na to, co mnie spotyka, z trochę innej perspektywy. Mianowicie, że tu nie chodzi o problemy, ale to, do czego te mają mnie one doprowadzić – do przyjaźni z Bogiem, bo tylko On mi zostanie gdy będę opuszczał ten świat. Jeśli dany problem autentycznie pogłębi moją wiarę i miłość ku Bogu, to Bóg w ułamku sekundy może go zabrać, bo nie chce męczyć człowieka, ale go zbawiać. Jeśli zaś mnożę modlitwy, aby problem zniknął, aby potem znów komfortowo wrócić do życia bez Boga, to takie modlitwy nie mogą być wysłuchane. Co więcej takie „pieniądze”, którymi chcę Go kupić On rozrzuca i jeszcze stół przewraca na którym je trzymałeś, jakby chciał powiedzieć: „nie o to chodzi!”. Nie o to chodzi, abyś gdy czegoś potrzebujesz to mnożył modlitwy, a potem wracał do tego co było. Bóg to nie handlowiec. Z handlowcem nie ma relacji, jest wymiana towarów, ale tak nie może być między mną a Bogiem.
Na zakończenie
W psalmie 91 jest zapisane piękne zdanie wypowiedziane przez Boga: „Ja go wybawię, bo przylgnął do Mnie, osłonię go, bo poznał moje imię”. Wybawienie jest tutaj obiecane tym, którzy przylgnęli do Boga, poznali Jego imię czyli weszli w relację przyjaźni z Nim. W świetle tych słów, to właśnie powinno być moją pierwszą intencją, jeśli chcę, aby wszystkie inne były wysłuchane. Już w Starym Testamencie do proroka Ozeasza Pan skierował słowa: „miłości pragnę, nie krwawej ofiary, poznania Boga bardziej niż całopaleń” (Oz 6,6). Nie twierdzę, że nie należy modlić się o zdrowie, błogosławieństwo dla swoich dobrych planów itd. To wszystko jest ważne i trzeba o to prosić, ale główna moja troska powinna tyczyć się Boga i wypełnienie Jego woli w moim życiu.
Św. Maksymilian Maria Kolbe, w jednym ze swoich listów do matki, gdy zbliżały się Święta, nie życzył jej zdrowia, sukcesów czy spokoju, ale tylko jednego, wypełnienia woli Bożej, bo – jak dalej napisał – ponadto nic lepszego życzyć nie można. Trudna jest szkoła Świętych, ale może warto zamiast prosić o zabranie trudności to przylgnąć całym sercem do Boga i prosić o wykonanie Jego woli w tym, co przeżywam, wierząc, że nawet jeśli teraz nie otrzymuję tego, o co proszę, to buduję fundament do przyjęcia tego, czego najbardziej potrzebuję.
ks. Krzysztof Śniadoch SAC